Noc w Chatce Puchatka na Połoninie Wetlińskiej
Noc w Chatce Puchatka na Połoninie Wetlińskiej
Marzenia są podobno po to, aby je spełniać. Ja ostatnio spełniłem jedno ze swoich. Spędzenie nocy na Połoninie Wetlińskiej w Chatce Puchatka było jedną z rzeczy, które chciałem zrobić już od dość dawna. Informacja o planowanej przebudowie schroniska, jaka ostatnio obiegła media, sprawiła, że postanowiłem jak najszybciej zrealizować ciągle odkładany plan. Świetną okazją była kolejna edycja warsztatów Szlakiem Gwiazd, które organizuję wspólnie z kolegą Michałem z astrofotografia.pl. Korzystając z utrzymującej się dobrej pogody, postanowiłem zameldować się w Bieszczadach jeden dzień wcześniej. Aby móc spędzić noc pod gwiazdami na połoninie, musiałem rozpocząć ten dzień dość wcześnie. Z Torunia wyjechałem punktualnie o 4:30 by „już” po 10 godzinach podróży znaleźć się w Bieszczadach. Na miejscu przywitała mnie przepiękna jesienna pogoda, która zapowiadała równie piękną noc. Nie było jednak czasu na podziwianie okoliczności przyrody.
Po szybkim posiłku w „Pawle nie całkiem świętym” udałem się jeszcze na mały rekonesans, podczas którego spotkałem bratnią duszę, pana Janusza, który również fotografuje. Gdyby nie tykający zegar pewnie byśmy rozmawiali, aż zrobiłoby się ciemno. Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy pod rozgwieżdżonym niebem. Tym razem wzywały połoniny. Praktycznie bez zwłoki zabrałem się za przepakowanie i przygotowanie do nocy. Nie obeszło się bez dylematów sprzętowych.
Czy jest z nami tragarz?
Aby zrobić zdjęcia potrzebny jest sprzęt. Ot standardowo, aparat statyw, obiektyw. Brzmi prosto do momentu kiedy trzeba się zdecydować co konkretnie ze sobą zabrać. Zazwyczaj nie mam z tym problemów, biorę wszytko co może być mi potrzebne. Jednak praktycznie zawsze fotografuję w odległości nie większej niż 500 m od auta. Nic dziwnego, że tym razem miałem problem, aby się zdecydować, co ze sobą zabrać. Wiecie jak to jest. To się może przydać, bez tamtego obiektywu nie przeżyję, czy jeden powerbank aby wystarczy?
Ostatecznie zabrałem ze sobą dwa aparaty, dwa statywy, Star Adventurera i 7 obiektywów: Sigma A 14/1.8, Sigma A 20/1.4, Sigma A 35/1.4, Samyang 24/1.4, Samyang 12/2.0, Nikkor 50/1.4, Nikkor 105/2.5. Do tego doszły oczywiście latarki, wężyki, powerbanki, filtry, przejściówki, i inne drobiazgi. Nie należy zapomnieć o śpiworze, karimacie, zimowych ubraniach, wodzie i jedzeniu. Aż się boję pomyśleć, ile to wszystko ważyło. A i tak zrezygnowałem z kilku rzeczy, które jeszcze chciałem ze sobą zabrać. Musiałem śmiesznie wyglądać idąc z dwoma plecakami do góry. Nie powiem, wyniesienie tego wszystkiego było wyzwaniem. No, ale czego się nie robi dla pasji.
Oczywiście teraz już wiem, że zabrałem tego wszystkiego za dużo. Mogłem zabrać przynajmniej o trzy obiektywy mniej, bo praktycznie ich nie używałem. No ale jak to mówią mądry osiołek po szkodzie 🙂 W sumie mogłem się ograniczyć tylko do obiektywów Sigmy. Same w sobie są wystarczająco ciężkie, co jest chyba ich największą wadą. No może zaraz po cenie 🙂
Nocne niebo w Bieszczadach
Z tym całym majdanem dotarłem do Chatki Puchatka pod koniec zmierzchu. Z nieukrywaną radością zrzuciłem wszystko z pleców. Po przebraniu się i wypiciu ciepłej herbaty mogłem praktycznie od razu zacząć fotografować. Wprawdzie na niebie świecił Księżyc w pierwszej kwadrze, ale nie było to dla mnie zaskoczeniem. Termin wybrałem z pełną premedytacją, bo uważam, że noce z Księżycem w takiej fazie są idealne do fotografii astrokrajobrazowej. Przez pół nocy jest możliwość fotografowania nocnych pejzaży ładnie doświetlonych przez światło odbite od naszego satelity.
Druga połowa nocy, gdy Księżyc schowa się już pod horyzontem, to szansa na sfotografowanie Drogi Mlecznej. Nie inaczej było tym razem. Do północy mogłem fotografować Chatkę Puchatka wraz z jej otoczeniem w bardzo plastycznym świetle Księżyca. Gwiazdy pięknie świeciły na rozświetlonym na niebiesko niebie. Korzystając z tego ładnego doświetlenia, nie oparłem się pokusie, aby zrobić sobie kilka zdjęć, w tym oczywiście takich z latarką. Jak wyszło możecie sami ocenić.
Po północy znalazłem się w zupełnie innym świecie. Zrobiło się naprawdę ciemno. Droga Mleczna zaczęła być wyraźnie widoczna gołym okiem, pomimo że jej najjaśniejsza część była już pod horyzontem. W końcu mogłem skorzystać ze Star Adventurera, którego z takim poświęceniem wyniosłem do góry. Na pierwszy ogień poszły resztki letniej Drogi Mlecznej zachodzące nad schroniskiem. Następnie obróciłem się w przeciwnym kierunku, by sfotografować Oriona i spółkę nad Połoniną Caryńską. Co mnie zaskoczyło, to fakt, że niebo obserwowane z góry, jest dość mocno rozświetlone nad horyzontem. Nie jest aż tak ciemne, jak by się chciało. Choć porównując do okolic Torunia, czułem się jak w astrofotograficznym raju. Na zdjęciach wyraźnie zarysowały się ciemniejsze struktury „zimowej” Drogi Mlecznej. Nie można też było przegapić zielonej poświaty airglow. O takich rzeczach mogę tylko pomarzyć, fotografując w mojej okolicy.
Klimat Chatki Puchatka
Pod gwiazdami wytrzymałem do godziny 3, kiedy to zaczęło być już naprawdę zimno, głównie za sprawą coraz silniejszych podmuchów wiatru. Poddałem się po blisko 24 godzinach wzmożonej aktywności. Pewnie zrezygnowałbym wcześniej, na szczęście co jakiś czas mogłem się schronić i ogrzać w Chatce Puchatka. Co by nie mówić o tym miejscu, to klimatu nie można mu odmówić. Zwłaszcza nocą, gdy wnętrza są rozświetlone przez światło świec. Aż się boję myśleć, że po przebudowie schroniska z tego klimatu może za wiele nie zostać. To byłaby wielka strata dla wszystkich, którzy mieli okazję nocować w Chatce Puchatka. Ja tej nocy z przyjemnością skorzystałem z możliwości przespania się raptem kilku godzin na podłodze jadalni.
Uazem przez szlak
Wstając rano o 7 poczułem jak bardzo jestem zmęczony i obolały. Trochę nieśmiało zapytałem Jula, który aktualnie jest gospodarzem Chatki, czy przypadkiem nie będzie jechał na dół samochodem. Bardzo się ucieszyłem, gdy usłyszałem, że owszem, będzie wkrótce zwoził śmieci Moja radość była jeszcze większa, gdy zgodził się mnie przy okazji zabrać na dół. I tak oto po zjedzeniu na śniadanie batona zacząłem pomagać przesypywać śmieci z pojemników do worków, ciesząc się w duchu, że nie będę musiał znosić na dół na własnych plecach całego sprzętu.
Zjeżdżanie na dół uazem pełnym śmieci okazało się nie mniejszą przygodą, niż spędzenie nocy na połoninie. Szczerze mówiąc, wcześniej nie zastanawiałem się, którędy Julo dojeżdża do schroniska. Okazało się, że drogą jest szlak, którym dzień wcześniej szedłem do góry. Miejscami ciężko ten szlak nazwać drogą, co zupełnie nie robiło wrażenia zarówno na uazie jak i na jego kierowcy. Julo, jeśli to czytasz to jeszcze raz bardzo Ci dziękuję za pełną wrażeń podwózkę!
Historia tych 24 godzin pełnych wrażeń kończy się na przełęczy Wyżniej gdzie ponownie wsiadam do swojego auta. Zmęczony ale szczęśliwy.