Zaćmienie, zaćmienie i po zaćmieniu Księżyca

Zaćmienie, zaćmienie i po zaćmieniu

Opadły emocje, kurz jeszcze nie. Kolejne zaćmienie Księżyca przeszło do historii. Statystyka okazała się nieubłagana. Statystycznie styczeń nie jest najlepszym miesiącem dla zjawisk astronomicznych. I tym razem nie było wyjątku od tej reguły. Po raz kolejny przegrałem walkę z chmurami. Na nic się zdały plany i obliczenia. Długie przygotowania, szukanie ciekawego kadru, wizyta w terenie, itd. Wszystko było książkowo zaplanowane.

Początek z góry z widokiem na miasto. Przewidziałem, że niżej może przeszkadzać mgła lub smog. W końcowej fazie miałem „łapać” Księżyc już na niebieskim niebie nad wieżami starego miasta. Nawet sprawdziłem na tę okoliczność trzy różne miejsca. O 3 rano nic nie zapowiadało pogodowej tragedii, jaka miała się wydarzyć. Nie uprzedzajmy jednak faktów :) Wychodząc z domu, widziałem, jak Księżyc pięknie rozświetla okolice. Po dojechaniu na miejsce widziałem, jak powoli zaczyna się robić ciemniejszy z jednej strony. Zanim zacząłem fotografować, musiałem chwilę powalczyć z autem, które na stromej, śliskiej i wąskiej drodze, bardzo chciało zaparkować w miejscu mało do tego przeznaczonym :)

Faza zaćmienia częściowego.

Faza całkowita zaćmienia obserwowana przez chmury

Pogoda rozdaje karty

Ostatecznie po rozłożeniu i ustawieniu sprzętu udało mi się zrobić dwa zdjęcia. W trakcie ich robienia Księżyc był już lekko przysłonięty przez nadchodzące chmury. O 4:55 było już po wszystkim. Pełne zachmurzenie z brakiem perspektyw na poprawę. Przyszła pora na plan B. Pora zmienić lokalizację. Może w sąsiedniej dolinie nie będzie niskich chmur, a smog nie będzie gryzł w gardło. Podczas jazdy przez chwilę wydawało mi się, że była to bardzo dobra decyzja. Zobaczyłem go na niebie! Był już cały czerwony. Nadzieje szybko przykryły nadciągające chmury. Wprawdzie udało mi się zatrzymać w bezpiecznym miejscu, zdążyłem nawet rozstawić sprzęt i zrobić zdjęcie. Była to już jednak sztuka dla sztuki. Chmury oraz bardzo ciemny już Księżyc uniemożliwiły zrobienie wyraźnego i ostrego zdjęcia. A nawet jeśli, to nie takie zdjęcie chciałem zrobić. Zdjęć z samym Księżycem w kadrze jest cała masa po każdym zaćmieniu. Księżyc z elementami na horyzoncie jest niepowtarzalny i to właśnie w takim zestawieniu cenię go sobie najbardziej.

i po zaćmieniu Księżyca

A tam na dole jest miasto Nowy Sącz :)

Zostają tylko wspomnienia

Resztę czasu do zachodu Księżyca spędziłem w kolejnym zaplanowanym miejscu. Po cichu liczyłem jeszcze, że może się rozpogodzi na sam koniec. Niestety, nisko wiszące chmury ani myślały się ruszać z miejsca. Dopiłem herbatę i ze spuszczoną głową wróciłem do domu.

Drugi brzeg Jeziora Rożnowskiego było ledwo widać.

Dziwny to był plener. Chyba pierwszy raz zrobiłem więcej zdjęć telefonem niż aparatem. Tym razem przegrałem walkę z pogodą. Piszę o tym, bo nie zawsze się udaje. Nie zawsze wstawanie w środku nocy, marzniecie przy -10C, to całe poświęcenie przekłada się na udane zdjęcia. Często jest tak, że przywozimy do domu tylko wspomnienia.

Piotr Potępa

Podobało się? Poleć lekturę znajomym! Polub Nightscapes na Facebooku! Masz jakieś pytania lub sugestie odnośnie tematu który powinienem poruszyć? Skomentuj lub napisz do mnie maila.

Może Ci się również spodoba

1 Odpowiedź

  1. Koziołrogacz pisze:

    Twoja relacja przypomniała mi moje przygody w trakcie nieudanej próby fotografowania zaćmienia księżyca kilka lat temu w Beskidzie Niskim, kiedy to omal nie pobłądziłem w gęstej mgle usiłując dostać się do miejsca w którym zaparkowałem pojazd. Jako miejscówkę wybrałem sobie Popową Polanę kilka kilometrów na południe od Dukli. Niestety kiedy wdrapałem się na grzbiet wyszła gęsta mgła. Musiałem więc wrócić ok. 2 kilometry pieszo w terenie, którego prawie nie znałem. Mgła była tak gęsta, że światło latarki nie mogło się przez nią przebić. Omal nie wyrżnąłem łbem w słup podtrzymujący ambonę myśliwską i dopiero wtedy zorientowałem się, że idę w złym kierunku, bo położenie tej ambony zapamiętałem kiedy byłem w tej okolicy kilka miesięcy wcześniej. Musiałem się wrócić jakieś pół kilometra do miejsca, w którym ścieżki się rozchodziły, a ja to rozwidlenie przegapiłem z powodu gęstej mgły. Gdyby nie ta ambona, to pewnie włóczył bym się we mgle do rana.

Skomentuj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.